Pamiętam, że tuż po tym, jak opuścił mnie mąż, siedziałam przy łóżeczku mojego syna i płakałam… I wymyśliłam sobie wtedy lekarstwo – alkohol. Piłam przez długie lata mojego życia, chcąc zapomnieć pełną wyrzutów relację z mężem i mój dom rodzinny, w którym na pierwszy rzut oka niczego nie brakowało.
Rodzina dała mi wykształcenie, pozwoliła poznać świat, mieszkałam we Włoszech, podróżowałam po Mongolii. Z tego dawnego życia dziś pozostały w mojej pamięci nic nieznaczące obrazy… A przecież zamiast tego wszystkiego wystarczyło powiedzieć: „Grażyna, jesteś dla nas ważna. Dasz sobie radę”. Przez lata czekałam na dobre słowo z ust mojej mamy, barat potem męża, zamiast tego byłam ciągle oceniana. Alkohol pomagał mi na chwilę zapomnieć o poczuciu osamotnienia i odrzucenia.
Nim się spostrzegłam, uzależniłam się… Pamiętam jak trafiłam na detoks i przyjechał po mnie mój dorosły już wtedy syn z koleżanką. Ta koleżanka była wierząca i dała mi medalik z Matką Boską… Wkrótce potem rozpoczęłam terapię, tam spotkałam kolegę, który był wierzący. – Jak to możliwe, że wierzysz i pijesz? – pytałam go. Te dwie rzeczy zawsze się dla mnie wykluczały. Moja rodzina była ateistyczna, a ja wyrastałam w przekonaniu, że Bóg, to taki „gość” do którego nie można przyjść „połamanym”…
W końcowym etapie terapii trafiłam do Dzieła Pomocy św. Ojca Pio. Tu po raz pierwszy w życiu nikt mnie nie ocenił i nie ocenia, tu też zaczęło spełniać się moje marzenia o spotkaniu ludzi, z którymi poczułabym taką „falę porozumienia”. Od dwóch lat nie piję, szukam pracy i… czytam książki z biblioteki Dzieła. Te książki i to miejsce sprawiło, że zaczęłam poszukiwać Boga… To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Poznaję ludzi naprawdę dobrych i myślę, że… to samotność zabiera ludziom dobroć. Nie sądziłam, że to kiedyś powiem, ale dziś wiem, że tym co najbardziej warto w życiu robić to otwierać się na drugiego człowieka...
Grażyna